Boso przez Świat...

Kolejny punkt wyjścia  to Boguszów... stamtąd w niedzielny lipcowy poranek ruszyliśmy na Drogę Krzyżową na Chełmiec, która później odbiła na nas swoje piętno (ale przyjedzie na to czas, przyjdzie czas...).
Droga Krzyżowa na Chełmiec wiedzie zielonym szlakiem. Początkowo Marcin postanowił poprowadził nas inną drogą i z centrum Boguszowa ruszyliśmy Browarną (tak, tak musieliśmy zobaczyć zamknięty browar) a później Słodową, by wkroczyć nazad na szlak zielony. Tu już szliśmy od stacji, do stacji poznaczonych górniczą historią. Cała trasa okazała się bardzo łagodna, nogi nawet nie poczuły zmęczenia, a już minęła prawie godzina i znaleźliśmy się na szczycie. Żadne z nas się tego nie spodziewało i nie ukrywam, że poczuliśmy rozczarowanie. 

Nic to, jak mawiał Pan Wołodyjowski... na szczycie trzeba było spędzić trochę czasu. Rozpaliliśmy ognisko, otworzyliśmy po kolejnym piwku i zaczęliśmy niewielką biesiadę. Niewielką, bo po tak krótkiej podróży apetyty wcale jakoś nam nie dopisywały. 
Po takim popasie, obowiązkowych zdjęciach z "tablicą szczytową" ruszyliśmy w dół. Obraliśmy żółty szlak, by dotrzeć do Białego Kamienia i później ewentualnie wybrać się do Szczawna na lody. No i zaczęło się... Droga Krzyżowa odbiła na nas swoje piętno i na zejściach mieliśmy swoje upadki... niestety padło tylko na mnie i na Basię... Strome zbocze, plus odpowiednie podłoże i odpowiednie buty okazały się idealne by ściąć nas z nóg. Nic się nikomu nie stało, prócz bólu brzucha od śmiechu, start nie było. 


Z Chełmca zeszliśmy szybciej niż się na niego wdrapaliśmy. Z racji wczesnej godziny postanowiliśmy przejść się na lody na szczawieński deptak. Droga, jak droga, tu już asfaltowa, umykała nam pod stopami szybko. I w jednym przypadku dosłownie pod stopami, bo Marcin wybrał się na wyprawę w nowych butach, które tuż po wejściu na asfalt wylądowały w plecaku. Najpierw były skarpety, ale po kilku kałużach, na którejś z bocznych uliczek Białego Kamienia i one zniknęły ze stóp... Spojrzenia mijających nach niedzielnych spacerowiczów bezcenne (choć pasażerowie autobusu miny mieli jeszcze lepsze). Po dotarciu do lodziarni, posadziliśmy zadki na leżakach i dołączyliśmy do Marcina... ot żeby nie czuł się osamotniony. Te błogie chwile zakłóciła nam dodatkowa polewa dla Uli - bo nie wierzę, że gołąb nie celował kupskiem w loda... chybił jednak i Uli dostało się w ramię.  I dobrze, bo nie ukrywam, że loda było by szkoda. 
Tak to w ogólnej wesołości zakończyliśmy kolejną wycieczkę. Tym razem krótszą niż się spodziewaliśmy, ale jak zawsze pełną śmiechu i dobrej zabawy. 

Punktacja GOT: 13
Boguszów - Chełmiec: 6
Chełmiec  - Biały Kamień: 4
Biały Kamień - Szczawno-Zdrój: 3

Komentarze