Czkawka dinozaura wśród kolorowych jezior

Kolejna jesienna wyprawa zaprowadziła nas znowu w Rudawy Janowickie. Październikowy wybór padł na popularne Kolorowe Jeziorka, ale zdobywane z trochę dalszej odległości niż parking w Wieściszowicach.

Wyprawę zaczęliśmy od pociągu relacji Wrocław-Jelenia Góra. Wysiadka w Ciechanowicach (kolejna Sudecka stacja widmo) i od razu obranie niebieskiego szlaku. Początek poprowadził nas asfaltowa drogą, która (na szczęście) bardzo szybko zamieniła się w drogę-ścieżkę pośród pól. Szlak zupełnie bez przewyższeń, wędrowało się wiec przyjemnie ze słońcem grzejącym plecy. Trafił się wprawdzie oprysk jakimś śmierdzącym gównem, ale traktor szybko zostawiliśmy za sobą i spokojnie delektowaliśmy się świeżym powietrzem. 


Tak było do samych Wieściszowice, gdzie znowu wyszliśmy na asfalt. W wiosce odwiedziliśmy niewielki lokalny sklepik (ot z ciekawości, by przekonać się, czy nie ma jakiś miejscowych niespodzianek) i podążyliśmy za wielkimi drogowskazami kierującymi zielonym szlakiem pieszym wprost na Kolorowe Jeziora. W momencie kiedy parkingi zaczęły wyrastać wokół nas, jak grzyby po deszczu, zaczęliśmy niebyt forsowną wspinaczkę. 


Chwilę po wejściu do lasu dotarliśmy do celu. Miejsce urokliwe i pewnie z tego powodu oraz łatwego dostępu licznie odwiedzane przez turystów. Warto wiedzieć, że jeziorka to pozostałość po starych wyrobiskach pirytu, który w Wieściszowicach wydobywany był od XVIII w. I to własnie wydobywanej rudzie woda która zajęła stare wyrobiska, zawdzięcza swoją barwę. 

Lawirując między jeszcze niezbyt licznym tłumkiem, odwiedziliśmy wszystkie kolorowe wody. Barwy gdzieś tam majaczyły, ale przeraża trochę ilość wody, a raczej jej widoczny brak. Przykre to i jednak wskazuje, że obecnie zdecydowanie mamy do czynienia z suchymi latami. 

Po wędrówce między skałami i nad lazurowymi, żółtymi i purpurowymi wodami postanowiliśmy rozbić niewielki obóz. Z racji, że jesteśmy bardzo grzeczni, nie było mowy o ognisku, bo i miejsc wyznaczonym żadnych. Padło więc na suchy prowiant, który nie okazał się zbyt liczny. Za to pustych butelek trochę naprodukowaliśmy. Było dużo śmiechu, a chipsy nigdy nie smakowały tak dobrze. Do tego ser pleśniowy i super zdrowe kamilowe kim-chi.


Przyszedł czas na drogę powrotną, tym bardziej, że wokół nas tłum zdecydowanie gęstniał. Ruszyliśmy więc nazad zielonym szlakiem do Wieściszowic. Basię przez całą drogę męczyła niewiarygodna czkawka, na która nie pomagało picie, straszenie, jedzenie... dopiero pomogło siku w toi-toiu przy stoisku gastronomicznym. Wędrowaliśmy więc kilkanaście ładnych minut z kobietą wydająca dźwięki przywodzące na myśl dinozaura, a mijający nas ludzie wyszczerzali zęby w uśmiechu  od ucha do ucha. 

W Wieściszowicach tym razem zostaliśmy na zielonym szlaku, zdecydowanie mniej ciekawym niż niebieski, bo prowadzącym głównie poboczem całkiem ruchliwej drogi. Chwilę odbiliśmy w ostępy polne by przejść miedzą, ale jednak głównie szliśmy asfaltem. Szczęście w nieszczęściu było takie, że do Marciszowa dotarliśmy bardzo szybko. Dotarcie na dworzec kolejowy zajęło nam może 45 minut.

Punktacja GOT (So8): 12 pkt
Ciechanowice-Wieściszowice: 5 pkt
Wieściszowice - Purpurowe Jeziorko: 2 pkt
Purpurowe Jeziorko - Wieściszowice: 1 pkt
Wieściszowice - Marciszów: 4 pkt

Komentarze