Rudy KO-wiec i zgubiona droga na Zamek Cisy

Jeszcze przed wybuchem paniki związanej z "koronką", zamknięciu przed nami lasów i całym lock downem udało nam się wyruszyć na wiosenną wyprawę w nieznane. Nie w komplecie, z różnymi wielkopostnymi postanowieniami u mnie i u Kamila i trochę "na pałę", bo bez wiedzy, jak dotrzeć do Strugi po budowie obwodnicy Szczawna-Zdroju, ale uśmiechnięci, pełni werwy i w dobrych humorach. A to w końcu najważniejsze.

I tak właśnie ruszyliśmy z Piaskowej Góry, kierując się miastem w stronę majaczącego na horyzoncie marketu Tesco. Tuż za nim, ruszyliśmy w pola, by miedzą, przechodzącą w szlak czerwony, dostać się do drogi krajowej nr 375, przy której znajduje się Pomnik Ułanów Nadwiślańskich. Poczytaliśmy o bitwach napoleońskich, popatrzyliśmy na pomnik i zaczęliśmy się zastanawiać jak dotrzeć (bez cofania się czerwonym szlakiem nazad w stronę Tesco i Podzamcza) dotrzeć do Strugi i ruszyć niebieskim szlakiem na ruiny Zamku Cisy.

Wszystkie oczy spoczęły na mnie, jako na nadwornym KO-wcu i chcąc, nie chcą poprowadziłam drużynę (pierścienia?) ostępami leśnymi w stronę (jak zgubnie sądziłam) centrum Strugi. Po ostępach leśnych przyszedł czas na pobocze drogi, a tym samym asfalt. I w sumie ok, wiedziałam, że tak będzie, nie spodziewałam się tylko, że pomylę drogi krajowe o jeden numerek i w efekcie będziemy musieli zrobić kilka kilometrów więcej (5-6), by dotrzeć pod Pałac w Strudze. Wszyscy orzekli, że wszystkiemu winien mój zmieniony kolor włosów (tak, tak przefarbowałam się na rudo, a wiadomo, że co rude to fałszywe).

Gdy w końcu dotarliśmy pod Pałac (na szczęście w połowie ul. Głównej znaleźliśmy się na właściwym, niebieskim szlaku), poczułam się pewniej i dziarsko poprowadziłam towarzyszy w pola i lasy, aż po same ruiny zamczyska.


Ruiny jak stały, tak stoją. Przykre jest tylko jak z okolicą obeszli się "turyści". Most rozebrany, śmieci... szkoda słów. Wejście wygląda całkowicie inaczej niż to, które pamiętam z naszej ostatniej wizyty. Z większym więc trudem wleźliśmy na teren ruin, by w wyznaczonym miejscu rozpalić ogień i zagrzać jadło, tym razem bezmięsne (tak, tak to te wielkopostne postanowienia). Były więc tosty, pierogi w sosie pomidorowym i sałatka z chlebowymi paluchami. Nic dodać, nic ująć, tylko jak zawsze pysznie.


Pojedli, popili, odpoczęli i postanowili iść dalej. Najpierw ruszyliśmy szlakiem zielony, by po chwili wejść na szlak czerwony. Droga była przyjemna: płaska i bez asfaltu. Widoki za to niezbyt przyjemne, bo po wichurach, które chwilę wcześniej przeszły przez miasto część drzew powalona była jak zapałki. Dalej nogi powiodły nas na szlak żółty (tu jeden z naszych psiurów uznał, że pindoli, nie idzie, wylądował więc w plecaku u Marcina), a gdy naszym oczom ukazała się wielka płyta Podzamcza, ruszyliśmy na szagę, przez pola, przez ścierniska. Dodatkowe kilometry zdecydowanie zaczęły dawać się we znaki... Pęcherze, biodra i buty niektórym zaczęły odmawiać posłuszeństwa. I moja rudość przestała być już taka zabawna. Tym bardziej że do domu brakowało na jakieś 6 kilometrów. A przecież jesteśmy ambitni i do wielkiej szyby nie wsiądziemy, bo jak to!

Ciężko było, ale śmiesznie i jaki zdrowy sen po wszystkim!!!

Punktacja GOT: S 10 - 11 pkt

Komentarze