Holenderskie rysy i wygłady


Kolejna wyprawa miała być powtórzeniem tej trasy: klik. Niestety chmury zbierające się nam nad głowami pokrzyżowały na plany i dotarliśmy ostatecznie do Jedliny-Zdrój. Nic to jednak, bo najtrudniejsze odcinki ostre zejścia i podejścia (tytułowe rysy i wygłady) nas nie ominęły. Lisi Kamień i Ptasia Kopa dały nam nieźle w kość. Kamil przypomniał sobie, że z górskich wycieczek to on sobie najbardziej chwali po płaskim.

Tak jednak było później. Na początku był Stary Zdrój. Umówiliśmy się pod Dworcem Miasto, by każdy łatwo trafił i by łatwo wkroczyć na niebieski szlak. My ruszyliśmy z buta już spod domu (wszak to jakieś 2 kilometry), po drodze zgarniając z autobusu Jolkę. Pod kinem Apollo dotarła do nas informacja, że Marcin z Ulą się wysypali i nie dadzą rady. Wywołaliśmy więc i Barbarę z autobusu drąc ryja jak wariaty. Był komplet, uznaliśmy więc, że nie warto iść pod Dworzec, łatwiej bowiem było ruszyć od razu w stronę ulicy Potowej i przy byłej wytrzeźwiałce wleźć na szlak niebieski, by stromymi schodami rozpocząć wspinaczkę na Ptasią Kopę. I tu po kilkudziesięciu stopniach okazało się, że jednak żartownisie są pod Dworcem Miasto i z niecierpliwością na nas czekają. Żarty żartami, ale wracać nam się po nich nie chciało... A dojście tych kilku kroków zajęło im więcej, niż się spodziewaliśmy... i w międzyczasie jakiś miły Pan tego niedzielnego poranka nad byłą Izbą Wytrzeźwień zdążył wychynąć piwko, konwersując z nami miło.

Po tak wesoło rozpoczętej wycieczce już w komplecie ruszyliśmy licznymi schodami, by wreszcie zdobyć Ptasią Kopę. Czerwoni na ryłach, ale weseli i szczęśliwi posililiśmy się później już sławnymi racuchami Marcina, coś tam wypiliśmy i ruszyliśmy stromo w dół, by dotrzeć do rozległej polany z miejscem na piknik.



Tam trochę się pogubiliśmy przez połączenie szlaku niebieskiego z zielonym. W końcu znaleźliśmy niebieskie znaki mocno odbijające w lewo. I za winklem się zaczęło. Kolejna mozolna wspinaczka, która doprowadziła nas ostatecznie na Lisi Kamień (ciut wyższy niż Ptasia). A później niezwykle stromo w dół, co oznaczało chodzenie od drzewa do drzewa, by nie zedrzeć sobie zada przy upadku.



Potem już było z górki (!), czyli w miarę po płaskim, a po dotarciu na ul. Świerkową częściowo asfaltem. Do dotarcia na Rusinową, a właściwe do wejścia z asfaltu w polną drogę prowadząca na Klasztorzysko ciągle biliśmy się z myślami jak skończyć tę wycieczkę. Niestety na ul. Bystrzyckiej czarne chmury skutecznie odstraszyły nas od dalszego podążania szlakiem. Skręciliśmy więc w prawo i ruszyliśmy w stronę ul. Kamienieckiej, by później ruszyć w stronę Jedliny-Zdrój. Za źródełkiem przy ul. Wałbrzyskiej osiedliśmy w miejscu piknikowym, by posiedzieć, posilić się i popić. Tym razem postanowiliśmy trzymać się jakiegoś kulinarnego wyznacznika. Padło na Holandię... były więc racuchy, krentebollen i sos holenderski. Cudowna nagroda po niebyt łatwych Górach Wałbrzyskich...

A później, a później autobus, ale najpierw piwo w skate parku... i mnóstwo śmiechu. Ulewa zaczęła się na szczęście, kiedy już dotarliśmy do domu... prawdziwa letnia burza i oberwanie chmury.

Punktacja GOT: 15

PKP Wałbrzych Miasto - Lisi Kamień: 5
Lisi Kamień - Rusinowa: 4
Rusinowa - Jedlina-Zdrój: 6

Komentarze