Droga na Szrenicę


I stało się…pobudka chwilę po 6., co po dwóch dniach niezłej, weekendowej balangi (wesele znajomych) nawet we wtorek nieźle dało się we znaki. Kawa rozwarła ciut szerzej oczy i po 7. Na dworcu byliśmy już w sumie z Camilosem całkiem zwarci i gotowi… by usadzić swoje tyłki w pociągu, a już na pewno pozbyć się ciężkich wielbłądzich plecaków. I tak przez jakieś dwie godziny leniuchowaliśmy w pociągu z krótkimi przerwami na obfotografowanie podnoszącej się w górach mgły i moje marudzenie, że chce siku (co w sumie nie stanowi żadnego novum).



Widok z okna pociągu

Gdy dotarli my do Jeleniej okazało się, że przeliczyłam się co do busów stojących pod dworcem, które tylko czekają by zabrać turystyczne cztery litery do Karpacza, czy Szklarskiej. Czekała nas więc jeszcze około godzinna podróż PKSem. Co więcej trzeba było dotrzeć na dworzec główny PKS. A tam? Miła niespodzianka, autobus do Jakuszyc, przez Szklarską Porębę Górną odjeżdża za 10 minut. Ha! Po około godzinnej podróży wreszcie mogliśmy odetchnąć rześkim, karkonoskim powietrzem.


Wysiadka, plecak na plecy i w sumie od razu w kamasz. Pierwszy cel: Wodospad Kamieńczyk. Po drodze jeszcze wizyta w Żabce i iście turystyczne zakupy: bułki i pasztet, które idealnie komponowały się z wcześniej zakupionym mini oscypkiem (choć powinnam napisać quasi oscypkiem, bo owcy to to na oczy raczej nie widziało). Ruszyliśmy czerwonym szlakiem, przez parking dla wygodnickich, do Wysokiego Mostu (czy tez Rozdroża pod Kamieńczykiem – jak kto woli), by stamtąd ruszyć z kopyta pod cudownie stromą górę. Dobrze, że podejście do wodospadu nie trwa wieki i zanim zdążyli my się porządnie zmęczyć, dotarli my na miejsce. W schronisku pierwsze piwo, pieczątki do książeczki GOTowskiej i śniadanie, bo w końcu wybiło samo południe.


Byłam tam kilka razy, ale nigdy nie schodziłam do wąwozu. Tym razem obiecałam sobie, że to zmienię, no i pokażę coś nowego Clopsowi :) Dał się namówić i wyposażeni w nowiuśkie kaski zeszliśmy po schodach w sam środek wąwozu Kamieńczyka. Przyznam, że widok ładny, ale na kolana mnie nie powalił, zdecydowanie bardziej, wolę te bardziej „wysokogórskie” widoki… jakbym była na szczycie świata.




Wodospad Kamieńczyk


Wąwóz 1


Wąwóz 2


Punkt drugi: Wodospad Szklarki. Niestety Clopsiu nie dał się przekonać do schodzenia do Szklarskiej i marsz praktycznie przez całe miasto tylko po to by zobaczyć kolejny wodospad (dobra, może miał i rację, bo chodzenie tego dnia i tak wlazło nam nieźle w zadki, a mnie później w głowę). Wróciliśmy więc do Wysokiego Mostu i stamtąd już prosto zielonym szlakiem pomaszerowaliśmy do Schroniska pod Łabskim Szczytem. Nie powiem, ze było lekko, bo skłamałabym. W chwili, gdy zielony szlak połączył się z żółtym, zaczęło się strome podejście, które kończyło się w sumie dopiero przed drzwiami schroniska.


Tubylec

Dotarliśmy jednak, nadszedł więc czas na chwilę odpoczynku. Kolejka przy ladzie ciągnęła się przez cała długość lady – cóż trafiliśmy na godzinę obiadową. Sto tysięcy zamówień, „szefowa” Łabskiego uwijała się jak w ukropie, ciut krzykliwie, ale z dużą dawką poczucia humoru. Camilos wypatrzył dziwaczne piwa (a trzeba przyznać, że lubimy próbować nieznane wcześniej wyroby niewielkich browarów), nie było więc odwrotu… trzeba było swoje w kolejce wystać. Stałam gdzieś w połowie ogonka, zaczęłam dostrzegać nawet nazwę widniejącą na etykietach: Nałęczowskie!, gdy nagle dotarło do mnie: Przepraszam, ale nie ma pani innych bułek, tak jest wczorajsza! Wszyscy zamarli, ja po chwili zaczęłam tłumić chichot, który jednak wybuchł, w momencie kiedy facet przede mną rzucił głośno i wyraźnie: panie to schronisko górskie, nie piekarnia. Padłam po prostu… Koleś od bułki próbował coś walczy, hukną: pan się nie odzywa!, ale nie pomogło, bo ludzie zaczęli szeptać i śmiać się nie tylko pod nosem. Akcent niemniej jednak był zabawny, widać, że w górach można spotkać ludków, którym coś się zdecydowanie pomieszało i schronisko mylą z pensjonatem z minimum trzema gwiazdkami.


Schronisko Pod Łabskim Szczytem 1


Schronisko Pod Łabskim Szczytem 2


Piwo okazało się dobre w wersji jasnej i przepyszne w wersji ciemnej. Jedyny minus to mała butelka (330 ml) i cena (5 zł), choć jak na schroniskowe realia to ta druga wcale nie wygląda najgorzej. Niestety piwo okazało się też rozleniwiające, a tu jeszcze trzeba było przez Mokra Przełęcz dotrzeć na Szrenicę. Droga jednak okazała się bardzo przyjemna. Widoki takie jak lubię, niewiele podejść, pod stopami zamiast mokrej ziemi (jakby mogła sugerować nazwa) w większości drewniane mostki pięknie wkomponowane w stok porośnięty kosówką. I milion strumyków wypływających niewiadomo skąd – wiadomo, w końcu to Mokra Przełęcz. Droga minęła w sumie całkiem szybko, Szrenica przybliżała się na horyzoncie, choć nie w takim tempie jakbyśmy tego chcieli. Plecaki zaczynały nieźle ciążyć.


Tam hen hen to Nasza baza wypadowa


Widoczek


Mokra Przełęcz


Byle do przodu

Po wyjściu z kosówki na szeroką drogę czerwonego szlaku, zaraz z niej zboczyliśmy w kolejną kosówkę i ruszyliśmy nieoznakowaną drogą na szczyt Szrenicy. Poszło szybko, goniło nas do pryszniców, piwa i łóżka. Taaa, zapomnieliśmy o jedzeniu, a w sumie to ja zapomniałam, bo Clops to pewnie i by coś wciągnął. A tak ja się upiłam towarzystwem trzech Żubrów, a Camilos ostatecznie skonsumował… mnie.


Widok z tarasu widokowego przed schroniskiem


Jak wyżej :)


Ciemność nadchodzi!


Widok z okna równie piękny!


Komentarze

  1. Szrenica - to lubię! :) Koniecznie w wydaniu ze szrenickimi naleśnikami z jagodami :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz