Deszczowy spacer z Równicy na Orłową

Niejaką inspiracją do tej wycieczki była notatka Kate (Beskidy w wersji "snow"), szukając bowiem pomysłu na jakąś beskidzką wyprawę przypomniałam sobie o wycieczce z Równicy na Orłową. I mimo, że w sobotni ranek było pochmurno uznaliśmy, że nic nas nie powstrzyma, pogoda również, wsiedliśmy do auta i szeroką szosą ruszyliśmy do Ustronia.

Już w centrum Ustronia weszliśmy na szlak. Pierwsze znaczki odnaleźliśmy po prawej stronie całkiem ładnego rynku. Prowadziły one do części uzdrowiskowej Ustronia, by za nią wprowadzić wędrowców w las. Początkowo jest całkiem przyjemnie, droga nie jest trudna i uciążliwa, nic nie wskazuje późniejszych stromych podejść. A łatwo nie jest. Ścieżka wije się wysoko w górę mimo, że Równica wcale nie należy do jakiś wysokich szczytów, ma tylko 884 m. n. p. m. Było ciężko, ale widoki ładne. Strumień po prawej miejscami tworzył niemałe wodospady, a w miejscach przecinki widok na okoliczne masywy górskie Beskidu są naprawdę piękne. Po drodze spotkaliśmy dwóch miłych Panów, z którymi wymieniliśmy kilka przyjaznych zdań.

Ustroński rynek

Ustroński kamień


Ustrońska tablica przykręcona do ustrońskiego kamienia wkopanego w ustrońską ziemię


Tym razem Wisła, nie ustrońska tylko polska, ale w Ustroniu


Strumyk wijący się wzdłuż szlaku


Wzdłuż tego szlaku


Szszszszszszsz (onomatopeja, jeśli się ktoś nie domyślił)


I taaaaak sobie płynął w dół


Ołtarz połowy

Po jakiejś godzinie z okładem i to sporym docieramy pod Równicę. A tam tłumy! Nic dziwnego skoro praktycznie na sam szczyt Równicy można wjechać samochodem. Schronisko PTTK, kilka punktów gastronomicznych, zajazd na samym szczycie góry. My wierni schroniskowej tradycji ruszyliśmy właśnie do PTTK'owskiego przybytku, na piwo i czekoladę, bo biedny Clops robił za kierownika. Postanowienie o rychłej ucieczce z mało turystycznego tłumu zrealizowaliśmy całkiem szybko. Czym prędzej więc obaliliśmy nasze trunki, przy wtórze narzekań dochodzących od stolika obok, że przeca jeśli szklanica grzanego wina kosztuje 9 złotych, to aż dziwne, że nie dali do środka plastra pomarańczy. Niebieski szlak na Orłową prowadził przez obszerny parking, omijał od prawej szczyt Równicy i dzięki Bogu wyprowadzał powoli z tłumku turystów.

O tam hen, hen to szczyt Równica


Samochodom też należy się wypoczynek na łonie natury.


Schronisko czyli nasza piwo- i czekolado-dajnia
...


... z ludowym wystrojem

Sporym minusem był deszcz, który zaczął ciurkać z nieba chwilę po opuszczeniu stolika w Schronisku Równica. Sama droga jednak nie była jakoś szczególnie uciążliwa. Po pierwszym ciut stromym podejściu zaraz na samym początku, droga było nie tylko prosta, ale i płaska. Prowadziła nieustannie przez las, deszcz wiec tez nie był zbytnio odczuwalny. Ostro zrobiło się tuż przed samą Orłową, gdzie szlak niebieski łączy się z zielonym. Podejście do Schroniska po Orłową dało nam się nieźle we znaki, tym bardziej, że i deszcz zaczął bardziej dokuczać.

Gdzieś w okolicy Orłowej

Samo schronisko świetne. Niewielkie, całe w drewnie. Jak dla mnie idealne na wypad na spokojność. Cisza, spokój niezwykle mili ludzie w okół i browar podawany w ogromniastym kuflu. Niestety na posiedzenie za wiele czasu nie mieliśmy. Po obaleniu piwka ruszyliśmy w dół tę samą drogą, którą się wdrapywaliśmy. Było jeszcze gorzej, bo deszcz ze ścieżki zrobił małe bagnisko, po którym zjeżdżało się w bardzo artystyczny sposób. Na rozdrożu szlaków odbiliśmy tym razem na zielony prowadzący do Ustronia Polany. I wcale nie było lepiej. Spacer skrajem lasu nie bardzo chronił przed deszczem, co moje ciało pod ubraniem zaczęło delikatnie odczuwać. I nie niwelowały tej niewygodny piękne widoki, bo uparcie skrywały się pod osłoną mgły.

Niech-to-szlak, znów pod górę!

Niezbyt stroma droga prosto w dół doprowadziła nas ostatecznie do cywilizacji. Znaleźliśmy się już w Ustroniu. Teraz tylko wystarczyło dojść z Polany do Centrum, gdzie zostawiliśmy naszą Puncinkę. Niestety deszcz dalej siekł z nieba, a my zboczyliśmy z pieszych szlaków i ukryliśmy się między drzewami po lewej stronie Wisły. Rowerowym szlakiem, po około godzinie dotarliśmy wreszcie do Centrum. Przemoczeni i zmęczeni doczłapaliśmy do sklepu po baterię piwka, a później już tylko ciepłe wnętrze samochodu i hajda Wiślanką do domu.

Komentarze

Prześlij komentarz