Milion schodów w górę i w dół

Tuż przed cmentarnym świętem wpadliśmy na pomysł króciutkiej wycieczki (bo nie planowaliśmy jej sami) i to bardzo popularnym szlakiem, na którym w sezonie można spotkać tłumy. Weekend przed dniem Wszystkich Świętych wydawał się więc idealnym terminem na zdobycie Szczelińca Wielkiego bez potrzeby przepychania się przez rozwrzeszczane wycieczki i niedzielnych turystów w szpilkach.

No to zaczynamy

Zanim moja Mamutka nakupowała kwiatków i świczek minęło trochę czasu. Wyjechaliśmy więc późno jak na górską wyprawę, choćby nawet tę najmniej ambitną. 11. to nasza godzina W. Wesoły MB ruszył w stronę Radkowa górskimi, krętymi drogami, które niestety nie były pozbawione dziur. Co było tym bardziej uciążliwe, że siedziałam w środku na tylnej kanapie i momentami latałam jak kukiełka poruszana paluchami samego diabła. Już jakoś w Tłumaczowie Szczeliniec pokazał nam swoje oblicze, bo mimo że szczyt nie jest wysoki, widać go już z daleka. Wśród zieleni drzew wyrasta skalna półka, która muszę przyznać wygląda to trochę kosmicznie, nie wyobrażalnie.

Oho, góry na horyzoncie



Parę schodów za nami!


Ale więcej jeszcze przed nami!


Ostatni odcinek drogi składał się już z samych zkrętasów i zawijasów. Clops zauważył nawet samochód delikwenta, który tę górską dróżkę zlekceważył, zakrętu nie wyrobił i dachował z koziołkowaniem... a przepaść niezła. Zastanawiające tylko, czy fiesta została na miejscu wypadku ot tak, ku przestrodze, czy służby porządkowe mają problem z uprzątnięciem. Bratek oczywiście musiał się pokusić o zaglądanie w paszcze fieście, w sumie dobrze, że tylko z wysokości, a nie staczał się ku niej - choć i tacy śmiałkowie byli. Ostatecznie dokonał on tylko oględzin z góry, olał całą sprawę ciepłym moczem (dosłownie, nie obyło się bez zaznaczenia terenu ;)) i ruszyliśmy dalej. Kilkanaście minut później dotarliśmy na miejsce - spory parking niemalże u podnóża najwyższego szczytu Gór Stołowych. Od razu weszliśmy na szlak - no po krótkim spięciu Bratka z małżonką - bo w sumie znajdował się on tuż obok parkingu, a zewsząd atakowały nas wielgachne znaki ze strzałkami: Na Szczeliniec Wielki.


Którędy? ktoś wie?


Oczywiście przed siebie!


Tyle że po schodach, niestety nie ruchomych

Gdy tylko weszliśmy na żółty szlak znaleźliśmy się na terenie istnego jarmarku. Drogę okalały z obu stron stragany i liczne budki z mydłem i powidłem. Plus taki, że data nie sprzyjała żyłce handlowej, więc i większość ze stoisk z jezioranami była zamknięta. Przemknęliśmy szybko i w kilka chwil znaleźliśmy się przy wejściu na tytułowe milion schodów, które prowadziły na sam szczyt Szczelińca, czyli do granicy rezerwatu. Potem szliśmy już za drogowskazami, w sumie po ok. 665 kamiennych schodach. Wykonał je pod koniec XVIII w. sołtys Karłowa Franz Pabel, udostępniając niezdobyty dotąd masyw.

Ktoś zgubił kamyki

Szczeliniec imponuje ilością i różnorodnością rzeźby skalnej. Podczas wspinaczki po schodach już można zobaczyć przeróżne formy skalne. Przypominają one różne rzeczy, wszystko tak naprawdę zależy od wyobraźni zwiedzającego. Wyżej, już w rezerwacie można spotkać skały, które zostały nazwane (zrobił to nie kto inny jak wspomniany wcześniej Pabel), można więc na swej drodze spotkać słonia, wielbłąda czy bliższą nam kwokę.


Pierwszy nasz przystanek to zabytkowy budynek Schroniska na Szczelińcu i popas w bufecie. Ci co mogli wypili po browarze, Ci co nie mogli obeszli się smakiem i zadowolili czekoladą na gorąco. Przed schroniskiem pierwszy z kilku mijanych później tarasów widokowych. I tego co zobaczyły nasze oczęta opisać się nie da, bo widok był po prostu piękne. Pod spodem Karłów, na wysokości wzroku liczne pagórki i wzniesienia, no i oczywiście zieleń poprzetykana kolorami charakterystycznymi dla jesieni.

Uhu, ale wysoko!


No trzeba wejść po tradycyjne pieczątki do książeczek i jeszcze bardziej tradycyjne piwo.

A dalej już tylko rezerwat skalno-krajobrazowy na szczycie. Wejście płatne, ale tylko dwa i pół złotego więc raczej nie uszczupli to portfela żadnego turysty. Trzeba zaznaczyć, że skały na szczycie są bardzo spękane i zwietrzałe. To efekt wymycia i wywiania piaskowców, a także osuwania się skał. Dzięki temu Szczeliniec to labirynty i liczne (wspomniane wcześniej)oryginalne i unikalne formy wietrzenia skał. Do najbardziej znanych należą Słoń, Małpolud, Wielbłąd, Kwoka, Sowa. Myślę jednak, że największa atrakcją jest Piekiełko. Równolegle do północno-wschodniej ściany opadającej ku Miasteczku Radków przebiegają głębokie szczeliny sięgające nawet 18 metrów. To zagłębienie to właśnie Piekiełko. Ścieżka prowadząca jego dnem biegnie przez labirynty skalne (czasami naprawdę wąskie i ciasne), dnem szczeliny, w której śnieg potrafi leżeć do samego lata. Sama rozpadlina powstała przez spękania i osiadanie skał piaskowca, które spoczywają na bardziej elastycznych marglach.

Jak widać na załączonym obrazku pogoda dopisała.


Ale i tak snuliśmy się w cieniu.


Maupa


Droga do wnętrza ziemi?


Nie! Do wąwozu!





Ludzie!!


Znowuż porzucone kamyczki?


Uuuuaaaauuu jak ładnie!


Nie dość że ładnie to jeszcze wysoko!

Po okrężnej drodze do zejścia po kolejnym milionie schodów minęliśmy jeszcze kilka tarasów widokowych, z których widać piękną panoramę Sudetów - a ściślej pisząc zachodnią część Kotliny Kłodzkiej i okalające ja góry. Pięknie było. I w sumie czułam się jakbym była tam pierwszy raz. Nic dziwnego skoro moja ostatnia wizyta na Szczelińcu miała miejsce jakieś osiemnaście (albo i więcej) lat temu. Żałuję tylko, że nie udało się odwiedzić Błędnych Skał. No cóż, zawsze będzie powód, by wrócić w te rejony Sudetów.




"Co się paczysz!"

Na koniec punktacja GOT, którą wstyd by było zamieszczać w oddzielnym poście: Karłów - Szczeliniec Wielki - Karłów, ogólna liczba punktów - 7 Karłów - Szczeliniec Wielki (5 pkt) Szczeliniec Wielki - Karłów (2 pkt).

Komentarze

  1. Żałujcie, że się nie udało z tymi Błędnymi Skałami, bo naprawdę są super. Przeprawa daje podobne wrażenia do tych po przejściu skał na Szczelińcu. Byłam tam w listopadzie, kiedy już prawie nie było ludzi, więc dodatkowo super przeżycia :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Może trochę żałujemy.Ale przynajmniej jest powód żeby tam kiedyś jeszcze wrócić... a że w okolice Szczelińca mam rzut beretem ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz