Daleko jeszcze...?


Kolejna wycieczka to kolejny szczyt w górach Wałbrzyskich z niedawno postawioną wieżą widokową. Już wiecie, że padło na Trójgarb, na który ruszyliśmy ze szczawieńskiego ronda przy ul. Solickiej niebieskim szlakiem w kierunku wałbrzyskiej dzielnicy Konradów. Za cmentarzem kawałek  na dziko, bez szlaku ul. K. K. Baczyńskiego i leśną ścieżką wprost na szlak żółty, którym podążaliśmy już do Lubomina. 


Droga do podnóża Trójgarbu była całkiem przyjemna. Praktycznie nieustannie wędrowaliśmy przyjemnymi ostępami leśnymi lub polnymi ścieżkami. Zero podejść czy zejść, jeśli już to jakieś minimalne i zupełnie niezauważalne. I dobrze, bo na Trójgarb szliśmy w upalną czerwcową niedzielę (opalenizna po biesiadzie na szczycie została ze mną praktycznie do końca lata). 


W Lubominie szlak przez chwilę prowadził asfaltem i przecinał główną drogę. Po dotarciu do "kompleksu" parkingów, które powstały w miejscu byłej Bacówki (notabene szkoda, że brak już tego uroczego schroniska) zaczęliśmy wspinać się na szczyt. Dla urozmaicenia pierwszą część pokonaliśmy szlakiem zielonym. I ten początek był jeszcze w miarę łagodny. Nie powiem, żeby nogi nie czuły wchodzenia pod górę, ale były to odczucia umiarkowane. Za to powrót na szlak żółty dał już w kość. Tym bardziej że nasza grupa jest zróżnicowana tak wiekowo, jak i kondycyjnie. Przyznam więc, że było ciężko i nie jednemu na usta cisnęło się czy daleko jeszcze (oj i to okraszone nie jedną panną lekki obyczajów). Podejścia nie ułatwiało podłoże - obsypujące się kamienie i szyszki to zdecydowanie nie to, co tygryski lubią najbardziej. 


Szczyt osiągnęliśmy po 8 kilometrach z okładem. Nie ukrywam, że z uśmiechami na pyskach, że to już wreszcie koniec. Wieża znowu robi robotę. Widoki są zacne, a i konstrukcja ciekawa i zdecydowanie zdobi te do niedawna zarośniętą i zapomnianą polanę. Wspięcie się po licznych schodach zdecydowanie rekompensuje takie nijakie krajobrazy po drodze (głównie przesłaniane przez drzewa). To wszystko niestety skutkuje sporym tłumkiem. Nie jest tak źle, że miejsca na szczycie tylko stojące, ale jednak w porównaniu z tym, co widziałam 3, czy 10 lat wcześniej różnica jest olbrzymia. I dobrze to i źle. Na szczęście znowu znalazło się dla nas miejsce i pobiesiadowaliśmy, że chwil kilka, albo i dłużej. 


Pojedli, popili, ognisko zgasili i ruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem od początku do końca trzymaliśmy się żółtego szlaku. I mimo że w dół to pod górę. Barbara niestety wracała o kuli z leśnego kijaszka. Trójgarb na tyle dał jej w dupę, że wysiadło jej biodro. I niestety z każdym kilometrem. W myśl zasady, że nieszczęścia chodzą parami, przy samym zejściu na parkingi Dorota zaliczyła glebę w stylu superwomen. Łokcie zdarte, a biała koszulka nabrała częściowo burego kolory. My jednak przezorni. Krecik przykleił plastry, ja pożyczyłam czysty przyodziewek. 


W drodze powrotnej zmęczenie materiału dało znać nie tylko Basi. Druga wyprawa i po krótkim wypadzie na Borową postawiliśmy sobie ambitne 16-17 kilometrów. Nie zmienia to faktu, że i tak było miło. Uśmialiśmy się po pachy, najedliśmy po kokardę i nachmieliliśmy co minimum na nadchodzący, pracowy tydzień. No i naostrzyliśmy sobie ząbki na kolejne pagórki! Tym bardziej że w komplecie dotarliśmy do Szczawna - Zdroju (Barbara była bardzo dzielna i wspierana przez nas i kijaszek dotarła do samego końca) - najpierw do Dworzyska, a następnie do Parku Szwedzkiego. W parku postawiliśmy na mały piwny popas w malutkiej knajpce (uroczo zwanej kiblami :P), by doczekać do autobusów. 

Punktacja GOT (SUMA: 19 pkt):
Szczawno-Zdrój - Lubomin- 5 pkt
Lubomin - Trójgarb - 6 pkt
Trójgarb - Lubomin - 3 pkt
Lubomin - Szczawno-Zdrój - 5 pkt

Komentarze